Tak powiedział ojciec Omara Mateena, zabójcy 50 osób w Orlando.
I tego, jak zwykle, będą się teraz twardo trzymać Obama, H. Clinton, autorytety i większość mainstreamowych, czyli lewicowych, mediów. Przecież wyznawca "religii pokoju" z definicji nie może popełniać tak odrażających czynów.
Utrzymywanie tej oczywistej fikcji jest bardzo wygodne dla wszystkich zainteresowanych stron - dla polityków lewicy, mainstreamu mediów, organizacji LGBT i oczywiście dla muzułmanów. Wszystkim pozwala udawać że problem radykalnie negatywnego stosunku muzułmanów do osób o orientacji homoseksualnej nie istnieje, a więc że nie należy zadawać środowiskom muzułmańskim żadnych niewygodnych pytań. Np. takich: Do jakiego meczetu morderca chodził? Kto go finansuje? Kto głosił tam kazania? Czego nauczał? Czy i jeżeli tak, to w jakim stopniu wpłynęło to na radykalizację poglądów terrorysty? Dlaczego skoro tego typu poglądy tam propagowano, żaden z członków tamtejszej społeczności muzułmańskiej nie protestował? Czyżby, o zgrozo, wszyscy uczęszczający tam muzułmanie po prostu takie poglądy podzielali, więc nikt z nich nie był zaniepokojony ich głoszeniem?
No ale po co o to wszystko pytać, jeżeli ta masakra nie miała nic wspólnego z religią;)?
